Pyskaty geniusz, czyli biografia nieautoryzowana...

W opinii wielu naczelny cham, snob i bufon rodzimej sceny gier. O kim mowa? Pytanie w zasadzie retoryczne. Adrian Chmielarz, niczym laleczka Chucky, straszy na forach. A raczej straszą się nim wzajemnie polscy gracze.

Przegląd wszystkich możliwych wpisów w polskiej sieci nie dał mi odpowiedzi, cóż takiego okrutnego Chmielarz uczynił był wszystkim tym biednym ludziom. Jest zły i basta, a z polskim internautą się nie dyskutuje. Ciężko policzyć, ile psów powieszono na twórcy Painkillera, ale ich liczba przekracza dziś pojemność jakiegokolwiek schroniska dla zwierząt.

Pierwszy wgląd pod sierść uzyskali słuchacze jednej z ostatnich Polygadek – Chmielarz pokazał ludzką twarz i okazało się, że nie taki diabeł straszny. Ja spróbuję w tym temacie zrobić krok dalej, choć, paradoksalnie, cofnę się w przeszłość.

Nie grałem w Bulletstroma. Nie płakałem po Michaelu Jacksonie. Nie wygrałem też w Totolotka. Byłem natomiast świadkiem narodzin polskiego rynku gier i zjawisk, które, zapomniane dziś przez graczy, pozostają łakomym kąskiem dla naukowców. Zjawisk, których inicjatorem był Adrian Chmielarz. Ale po kolei...

Dzieciństwo spędził w stolicy. Nie, nie w Warszawie, a w stolicy polskiej miedzi – Lubinie. Wychował się w dwupokojowym mieszkaniu zastawionym książkami science fiction i fantasy. Już jako podrostek znany był wszystkim lokalnym księgarzom. Na długo zanim osiągnął pełnoletność, został stałym bywalcem konwentów fantastycznych.

Jego pierwszy kontakt z komputerem na Polconie '86 zbiegł się z utworzeniem w lubińskim domu kultury koła miłośników informatyki (jak pięknie wówczas nazywano graczy). Chmielarz szybko stał się klubowym guru, bowiem zawsze w kieszeni miał kasetę magnetofonową z najnowszymi grami, które osobiście przywoził prosto z warszawskiej giełdy Bajtka. Z powodzeniem handlował nimi we Wrocławiu, ale i zasilał zasoby znanej kiedyś dolnośląskiej firmy Ramtop, która wypożyczała (sic!) gry... listownie!

Na sprzedaży Adrian swej przygody z komputerem nie kończył. W trybie wręcz ekspresowym opanował język programowania Assembler i zaczął włamywać się do gier, by je poprawiać. Wyniki jego prac publikowane były w ówczesnej ogólnopolskiej prasie komputerowej. To jednak nie było do końca to, co Chmielarz chciał w życiu robić. Dlatego po prostu zasiadł za klawiaturą i któregoś wieczoru, na pożyczonym z klubu Timeksie (tajwański klon ZX Spectrum) zaczął tworzyć własne programy, nieświadomie przy tym dokonując rewolucji. Jakiej?

Otóż źródła naukowe podają, iż pierwszy literacki hipertekst elektroniczny (albo mówiąc po polsku – gra tekstowa) wydany został w 1990 roku. Miała to być powieść «afternoon. a story» Michaela Joyce`a – materiał składający się z 539 fragmentów tekstu i 951 połączeń między nimi. Tymczasem już trzy lata wcześniej Chmielarz przełożył z użyciem języka programowania Basic hipertekstową książkę «Kosmolot Podróżnik» Steve'a Jacksona na na platformę ZX Spectrum, zamieniając w ten sposób powieść paragrafową (tzw. gamebook) na pierwszą w Polsce powieść interaktywną (interactive fiction), czyli taką, która umożliwia interakcję z czytelnikiem poprzez interfejs komputera. Po «Kosmolocie» przyszedł czas na przełożenie «Dzienników Adriana Mole'a».

Nie sposób wymienić wszystkich tytułów, które stworzył Chmielarz, choć wspomnieć warto na pewno o napisanym w Basicu teście wiedzy na temat fantastyki oraz pieprznej grze «Erotic fun» – bodaj najbardziej pornograficznej produkcji na ZX Spectrum! Głównym problemem tych produkcji był fakt, iż Adrian nie był zainteresowany szerszą ich dystrybucją, dlatego tytuły te, choć rozeszły się po kraju poprzez giełdę i działalność Ramtopu, nigdy nie trafiły za granicę – czy raczej za funkcjonującą wówczas żelazną kurtynę.

Interesujące też było wówczas życie prywatne Chmielarza. Na podwórku uchodził za lidera, wzbudzając respekt swoim intelektem i, rzecz jasna, wzrostem, ale nigdy pięścią. Kiedy trafił do liceum, dał się poznać jako organizator szkolnego dyskusyjnego klubu filmowego, puszczając kolegom zdobyte na VHS perełki światowego kina. Na próby zespołu The Sru, w którym grał, chodził w skórzanych czarnych spodniach z pałeczkami perkusyjnymi wetkniętymi za pasek. I przede wszystkim żył w niemal nieustającym konflikcie z nauczycielami, bowiem bezlitośnie dawał im odczuć, iż nie są w stanie podskoczyć powyżej jego IQ.

Bodaj w 1990 roku wydał własnym sumptem mocno krytyczną gazetkę szkolną, zarabiając w konsekwencji ocenę naganną. Co ciekawe, w obronie Chmielarza stanęły wówczas lokalne media młodzieżowe. Szykanowany przez nauczycieli, odkuł się, przychodząc na zakończenie roku w... stroju kowbojskim.

Inaczej było w kontaktach koleżeńskich. Chmielarz miał zawsze opinię, kolokwialnie mówiąc, świetnego kumpla i przede wszystkim człowieka uczciwego. Niestety, cechował się przy tym szczerością wręcz absolutną, co powodowało, że przyjaciół miał znakomitych, ale za to niewielu. Pyskaty, niepokorny i... genialny, co potwierdzali nawet jego wrogowie. Jeszcze w latach 80., we wspomnianym klubie komputerowym, nakręcił z kolegami parodię Gwiezdnych Wojen (sam zagrał w niej Dartha Vadera) oraz cykl satyrycznych reklam wody mineralnej „Wojcieszowianka”. Dla zabawy, podobnie jak gry, tworzył teksty literackie. Jeden z nich swego czasu opublikowało czasopismo „Fantastyka”. Napisał i publicznie też wykonał piosenkę dla dziewczyny, która zresztą po wielu latach została jego żoną.

Jak bardzo zmienił się Chmielarz w przeciągu ostatniego ćwierćwiecza? Zaryzykuję stwierdzenie, że w ogóle. Zmieniły się wszelkie możliwe realia, ale nie on sam. Owszem, dziś już nie programuje, nie pisze też piosenek i opowiadań, ale pozostał wizjonerem i wyjątkowo przy tym niepokornym facetem, który zawsze mówi to, co myśli, twardym przy tym jak socjalistyczna landrynka.

Nie ma sensu wyliczać współcześnie stworzonych przez niego gier, bo to z powodzeniem zrobi za mnie google. Kwintesencją niech będą słowa Sylwii Czubkowskiej, która na łamach Dziennika Gazety Prawnej napisała, iż Chmielarz to człowiek, który uwierzył, że ludzie potrafią latać. Niestety, patrząc na kalumnie, jakimi go obrzucają internauci, na myśl przychodzi jedna z ważniejszych polskich piosenek lat 80., w której Janusz Panasewicz śpiewał:

Wczoraj skoczyłem, miałem skrzydła jak ptak

Raz jeden w życiu każdy chyba to czuł

Ktoś nagle krzyknął: «Tak to każdy by chciał!»

Coś pochwyciło i ściągnęło mnie w dół

Chmielarz na szczęście pochwycić się nie dał i nadal szybuje. Nie przeszkadzajmy mu w tym, a zagramy jeszcze w niejedną świetną grę.

0 komentarzy