Historia pewnej skargi


Swego czasu hotline prowadzony przez naszą fundację otrzymał zgłoszenie pewnej strony. Strona ta oscylowała wokół granicy prawa. Sprawdziliśmy, że strona ma DNS ustawione na serwer w domenie znanej warszawskiej uczelni, czyli Szkoły Głównej Handlowej. Skierowaliśmy więc pismo do rektora z prośbą o interwencję i pytaniem, czy to dobrze służy imieniu uczelni. Otrzymaliśmy odpowiedź dość szybko. Tyle że takiej bym się nie spodziewał.

Oto bowiem okazało się, że uczelnia, która od dawna świadczy usługę FreeDNS, postanowiła tę usługę zamknąć. FreeDNS to serwer obsługujący 1% polskich domen. To niezwykle istotna usługa w polskim internecie. Zamykanie jej z powodu jednej, w dodatku jedynie oscylującej na granicy prawa, strony to wylewanie dziecka z kąpielą. Próbowałem tłumaczyć to prorektorowi SGH w rozmowie telefonicznej. Zaoferowałem nawet, że możemy się spotkać, popracować wspólnie nad tym, jak to urządzić, by w przyszłości podobne sytuacje nie zaszkodziły wizerunkowi uczelni, ale usługa FreeDNS mogła zostać. Prorektor obiecał, że do tematu wrócimy. Jak się okazuje – nie wróciliśmy, za to uczelnia w bardzo nieelegancki sposób zamyka FreeDNS, odcinając z dnia na dzień administratorowi dostęp do serwera. Oczywiście, uczelnia ma do tego prawo. Ale jeszcze istnieje poczucie przyzwoitości, odpowiedzialności, dobre obyczaje… Przykro mi, że tego władze uczelni nie rozumieją. Przykro mi, że naszą interwencje wykorzystano jako pretekst, by zniszczyć coś cennego.

0 komentarzy