„Zwykły użytkownik”, a Tails OS — dlaczego go używa?

Na początek rozważmy, kim jest osoba pisząca tego bloga. Jest to niewyróżniający się z tłumu zwykły młody człowiek, który, jak większość rówieśników, korzysta z dobrodziejstw współczesnej technologii. Ma konta na mainstreamowych portalach, jak np. Facebook, Google, Spotify. Zdarzyło mi się przeczytać komentarz, który głosił, iż ludzie używający Facebooka nie mają żadnego szacunku dla swojej prywatności. W tym momencie już można sobie wyobrazić wpatrzonego w smartphone bananowego dzieciaka wyłudzającego pieniądze rodziców na każdą zachciankę i publikującego całe swoje życie w Internecie.

Tylko, że jest trochę inaczej. Wiadomo, że nie posiadam jeszcze pełni praw i popełniam „błędy młodości”, ale mimo wszystko wydaje mi się, że mam głowę na karku. Przynajmniej w porównaniu do większości ludzi, z którymi mam (nie)przyjemność spędzać czas i wdychać dym z papierosów wbrew mojej woli. Jeszcze nikt mi nie wyrządził większej krzywdy, ale może to wina tego, że jestem bardzo spokojny i potrafię ignorować prowokatorów, czy też odpowiednio się odpłacić i nie bać konsekwencji.

Niekoniecznie jest tu mowa o rówieśnikach. Weźmy pod uwagę fakt, że ludzie są różni i to, czego czytanie lub oglądanie mnie śmieszy, to to samo dla innego człowieka może wydawać się obrzydliwe, nieetyczne, drastyczne, bezczeszczące, itd. Stąd naprawdę nie mam ochoty żeby w logach ISP odpowiedzialnego za szkolny internet znalazły się wpisy, że chociażby nawet wchodzę na takie strony. Brzmi przerażająco ? Spokojnie, wszystko jest legalne. Po prostu są to tematy tabu i nie chcę się chwalić, z czym konkretnie mam do czynienia.

Na szczęście zwykle na okienku udaje się zaklepać komputer ustawiony tak, że trzeba by się ustawić za moimi plecami (no dobra, prawie) żeby zobaczyć wyświetlaną na ekranie treść. Co można zrobić żeby nikt się nie dowiedział ? Skorzystać ze specjalistycznego oprogramowania, dedykowanego do takich sytuacji. Albo trochę bardziej skrajnych, jak np. omijanie cenzury w krajach, gdzie prawa człowieka nie istnieją, czy też uciekanie po całym świecie ze względu na bycie na celowniku agencji bezpieczeństwa narodowego Stanów Zjednoczonych.

Jest to pełnoprawny system operacyjny oparty na Debianie stable, który instaluje się, jak samo logo wskazuje, na pendrivie (alternatywnie na innym nośniku, jak np. płyta) i uruchamia jako Live USB. Ponieważ ów system jest konfigurowany do sytuacji ekstremalnych, jak np. publikowanie treści mogących zagrozić życiu, autorzy postarali się aby na komputerze nie zostały ślady użytkowania, chyba że użytkownik świadomie tego chce. Oznacza to mniej więcej tyle, że domyślnie: nie jest używana przestrzeń swap na dyskach komputera, praca odbywa się na zwykłym koncie i nie można podnieść sobie uprawnień, pamięć RAM jest nadpisywana losowymi danymi po zamknięciu systemu – a to się odbywa natychmiast gdy użytkownik naciśnie odpowiedni przycisk w prawym górnym rogu, bądź też po prostu wyciągnie pendrive’a.

Dodatkowo ma on za zadanie zapewnić anonimowość i prywatność. Domyślnie wszystko jest skonfigurowane do łączenia się przez Tor. Połączenia „nietorowane” są blokowane przez zaporę żeby użytkownik przez przypadek się nie zdradził. Jest od tego jeden wyjątek – przeglądarka łącząca się „normalnie” i dedykowana do takich sytuacji jak potwierdzenie regulaminu korzystania z usług Wi-Fi w pewnych miejscach.

Zatem po co zwykłemu człowiekowi aż takie bezpieczne narzędzie? Złośliwi już dawno pomyśleli, że jestem paranoikiem i toczę pianę z ust, mówiąc sam do siebie, że to ja jestem na celowniku służb i to narzędzie mnie uchroni przed inwigilacją, a poza tym noszę kombinezon z folii aluminiowej.

No niezupełnie… to, że autorzy mieli w zamyśle zapewnić anonimowość, nie daje mi obowiązku zapewniania sobie anonimowości. Nie mam ochoty logować się na ten portal ani żadne inne na zawirusowanym systemie, a nie wiem, co moi rówieśnicy ściągają na ogólnodostępnym komputerze (historii przeglądania nie sprawdzam, nawet jakbym chciał, to tego jest za dużo). Może to nawet lepiej, w tym wieku to do ściągania różnych rzeczy kusi, nie tylko contentu z Internetu, ale też tego rzeczywistego. :-)

Rozważmy w takim razie, co się dzieje:

  • portal wie, kim ja jestem, jedynie nie wie, gdzie jestem
  • ISP ani nikt z otoczenia nie wie, gdzie wchodzę

Efekt ? Ukryta lokalizacja! Czyli mogę bez obaw wchodzić na strony o wątpliwej tematyce i nikt nie będzie miał do mnie o to pretensji – bo nie wiedzą, gdzie wchodzę! A jakoś nie wydaje mi się żeby komuś się chciało angażować policję do zrobienia śledztwa i zmarnowania publicznych pieniędzy żeby udowodnić, że jakiś nastolatek ogląda treści wzbudzające mieszane uczucia. Zwłaszcza, że nie są to treści nielegalne.

Dobrze jest trzymać jedną rękę na pendrivie i w razie potrzeby wyciągnąć go gdy ktoś będzie się zbliżał. GUI zostanie natychmiast wyłączone i system rozpocznie zatruwanie pamięci RAM.

Nawet jakby się udało znaleźć w szkole czysty komputer, to przecież nieraz jestem poza nią i też pewnym miejscom nie chcę udostępniać, gdzie wchodzę.

A jak to się ma do innych „zwykłych użytkowników”? Czy powinni zatajać pewne informacje tak jak ja? Myślę, że każdy powinien indywidualnie odpowiedzieć, nie da się jednak zaprzeczyć, że czasem można mieć problemy z pozoru nietrywialnych spraw.

 

0 komentarzy